Ciało i seksualność nie są tu niezręcznymi tematami, bo Dzianowicz i jej obsada traktują kamerę jak partnera, nie intruza. Forma nie przeszkadza też w śledzeniu piętrzących się dramatów –
Śmierć, choroby, kryzysy małżeńskie i konflikty pokoleniowe – skąd my to znamy? Współczesne polskie kino nie raz zapraszało nas do zwyczajnych domów i mieszkań, gdzie królowały rodzinne dramaty i tragedie. Czasem sami mogliśmy się utożsamić z przedstawianymi problemami, kiedy indziej znaliśmy sąsiada, koleżankę lub krewnego dotkniętych podobnym nieszczęściem. Gorzej bywało z oceną bądź obroną ekranowych opowieści, unurzanych w stereotypach, uproszczeniach i estetycznej nijakości. Podążanie tropem brytyjskich dramatów społecznych, a potem rumuńskiej nowej fali, wychodziło polskim twórców zazwyczaj średnio. Sporo dobrego wnieśli Łukasz Grzegorzek ("Moje wspaniałe życie") i Piotr Domalewski ("Jak najdalej stąd"), bo pierwszy odczarował obraz małomiasteczkowej rodziny i społeczności, a drugi przeanalizował wpływ emigracji zarobkowej i rozłąki na stan wielu nadwiślańskich domów. Jak na tle omawianych zjawisk odnalazła się uznana dokumentalistka Beata Dzianowicz? W "Strzępach", które są dopiero jej drugą fabułą, słyszymy pewny reżyserski głos i wyczuwamy świadomość pułapek, które niesie realistyczna konwencja.
Film opowiada przecież prostą i dobrze znaną historię o rozpadzie rodziny, pamięci, ciała. Adam (Michał Żurawski), nauczyciel historii, mieszka wraz z ukochaną żoną Bogną (Agnieszka Radzikowska) i córką Zoją (Pola Król) w Gliwicach. Na lokalnej politechnice wykłada jego ojciec Gerard (Grzegorz Przybył), ceniony profesor, z którym syn dzieli miłość do gór i narciarstwa. Główny bohater szybko orientuje się, że tata zaczyna chorować, a znajomy lekarz sugeruje Alzheimera. W poczuciu odpowiedzialności i nierozważnej samodzielności Adam odmówi wysłania Gerarda do ośrodka pomocy i ubezwłasnowolnienia chorego. Konsekwencje jego działań okażą się dużo poważniejsze, niż mógł przypuszczać.
Mamy więc jasno rozpisaną fabułę, postaci, zależności między nimi i świat przedstawiony, który przypomina rzeczywistość za oknem. Dzianowicz odgania jednak prawdziwą zmorę polskiego kina, czyli "mały realizm", cierpliwą, wnikliwą obserwacją i naturalnością zachowań, gestów, dialogów. Nie musimy zawieszać niewiary, gdy uczestniczymy w rodzinnych obiadach, wsłuchujemy się w coraz głośniejsze kłótnie Adama i Bogny, a nawet zaglądamy małżonkom do łazienki i sypialni. Ciało i seksualność nie są tu niezręcznymi tematami, bo Dzianowicz i jej obsada traktują kamerę jak partnera, nie intruza. Forma nie przeszkadza też w śledzeniu piętrzących się dramatów – reżyserka nie wychładza na siłę ekranowych barw, nie manipuluje światłem, nie ucieka w ciasne kadrowanie. Stawia raczej na reporterski konkret i przejrzystość oraz odpowiednie dawkowanie informacji i przytłaczających, silnych emocji. Nie sztuką jest bowiem zrzucić na bohaterów siedem plag egipskich i uprawiać pornografię cierpienia, która zadziała oczywiście na co wrażliwszych widzów. "Strzępy" preferują małe momenty grozy i niepewności, jak wtedy, gdy tracący jasność umysłu Gerard agresywnie nastaje na śmiejącą się Zoję. Scena pozornie banalna, ale tak naprawdę ukazująca zderzenie bezbronnego człowieka z (nie)znajomym, kimś, kogo reakcji nie możemy przewidzieć i racjonalnie ocenić.
Autorka umieszcza na pierwszym planie ojcowsko-synowską relację, uwalniając się także z oków feministycznego kina. Interesuje ją przede wszystkim portret Adama – mężczyzny w średnim wieku, któremu wydaje się, że panuje nad arcytrudną sytuacją. Wychowany na konserwatywnych wzorcach bohater czuje na swoich barkach odpowiedzialność i wyzwanie. Jak pogodzić opiekę nad słabnącym ojcem, pracę na pełen etat i pielęgnację życia rodzinnego? Pesymizm i gorycz "Strzępów" nie wynikają wcale z bezradnego rozkładania rąk nad losem chorych i ich bliskich, lecz z obnażenia totalnego nieprzygotowania takich jak Adam (jak my?) do zmiany. Zmiany tradycyjnego układu ról, stosunku do zewnętrznej pomocy, języka rozmowy z kobietami odczuwającymi fizyczne zagrożenie inaczej. W tym kontekście wypada jednak skrytykować Dzianowicz, która za mało miejsca poświęca na zarysowanie relacji Bogna-Gerard sprzed wystąpienia Alzheimera. Bohaterka doświadcza przez teścia głębokiej, długotrwałej traumy i nie umie dostrzec w nim nawet śladów poprzedniej osobowości. Strzępy wspomnień i stare zdjęcia nie wystarczą. O zapewnieniach Adama nie wspominając. Mąż okazuje się bardziej emocjonalny niż żona, a reżyserka zręcznie ogrywa stereotypowe, genderowe podziały.
Drobne scenariuszowe rysy zasłaniają aktorzy, a ekranu nie wypełnia przecież plejada gwiazd. W roli Adama doskonale sprawdza się wprawdzie Michał Żurawski ("Król"), który potwierdza wszechstronny talent i wysoką formę, ale wspomagają go inni. Nagrodzony w Gdyni Grzegorz Przybył zachwyca fizycznym, trzewiowym aktorstwem, Agnieszka Radzikowska wprowadza element stanowczej, samoświadomej kobiecości, a Pola Król nastoletnią lekkość, humor i niewinność. Dzianowicz doskonale wiedziała, że chcąc stworzyć uniwersalne, nieupozowane kino, musi odłożyć na bok najpopularniejsze nazwiska kojarzone z jednym typem bohaterów i postaw. Właśnie dzięki temu "Strzępy", rozgrywające się głównie w zamkniętych przestrzeniach, stają się tak bliskie i dojmujące. Niedawno podziwialiśmy "Ojca" Floriana Zellera, dziś możemy rozmawiać o chorobie Alzheimera i jej destabilizującym wpływie na rodzinę w odniesieniu do polskiego tytułu. I nawet jeśli wypowiedź Dzianowicz sytuuje się daleko od filmu edukacyjnego, pozwala nam się przejrzeć w lustrze i wiele o sobie dowiedzieć.